a więc dziś mamy tak zwane pierwsze święto. na szczęście jestem już w domu… nie wytrzymałabym ani chwili dłużej z nimi wszystkimi… to znaczy – całą rodzinką z gdańska i okolic… okropność. czułam się kompletnie wyobcowana i zastanawiałam się czy przypadkiem nie uciec stamtąd. tylko że nie bardzo było gdzie pójść na tym odludziu (kochana ciotka mieszka gdzieś w kowalach, a to tam dziś się odbywała cała feta)… jak miałam patrzeć na to cale towarzystwo, to po prostu miałam dość życia jeszcze bardziej (jeżeli to w ogóle możliwe, ale najwyraźniej tak)… o rodzicach nie będę się rozpisywać. W każdym razie towarzystwo razem wzięte to istna mieszanka… ale nie wybuchowa, o nie… raczej sztywniacka, potrafiąca tylko obgadywać innych i snuć domysły, kto tu może być w ciąży (dodać należy, że jednej osobie już wykrakały)… dokończę następnym razem
Dodaj komentarz