Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08 |
09 |
10 |
11 |
12
|
13 |
14
|
15
|
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21
|
22 |
23 |
24 |
25 |
26 |
27
|
28 |
29 |
Archiwum luty 2004
obiecałam notkę, ale kompletnie nie mam pomysłu na jej temat, więc zdam się na moja radosną twórczość…
właściwie to może i powinna opisać, co się u mnie dzieje itd. ale jakoś nie chce mi się tego po raz chyba setny powtarzać, bo podejrzewam, że ci, co ich to interesuje, to są obeznani w temacie (nawet lepiej niż ja, bo czasami zapominam już co komu mówiłam i zdarza się powtarzać), a znowu ci, którzy nie są w temacie(ukłon w stronę Usatysfakcjonowanej AdY;)) to i tak niewiele by wywnioskowali z tego, co bym teraz napisała.
zabierając się do rzeczy… no właśnie…, co to ja chciałam powiedzieć… aha – słucham sobie właśnie piosenki „Mogę tylko patrzeć” Closterkellera i nasuwa mi się od razu skojarzenie, że naprawdę mogę tylko patrzeć… patrzeć na ludzi wokół mnie, świat… i nic nie mogę zmienić. tylko czy ja chcę cokolwiek zmienić? otóż chyba w tym właśnie jest problem, że nie potrafię, a poza tym chyba nie wiem co i przede wszystkim jak. jedyne co pozostaje to „stać się jedną z wiela, policzoną”… tylko że ja nie chcę być jedną z wielu… chcę być inna i to właśnie jest takie przytłaczające, bo zauważyłam, że im bardziej czegoś chcę, tym bardziej się od tego oddalam… dążę do celu, tymczasem on się coraz bardziej oddala… zbaczam z głównej drogi, a tu się okazuje, że wybrałam idealny skrót… skomplikowane, ale sama nie wiem, dlaczego tak się dzieje… może to wynika z tego, że naturą człowieka jest omijanie trudności i wybieranie najkrótszej drogi… tylko że ja nie chcę wybierać tej łatwiejszej drogi… chciałabym iść tą trudniejszą, ale nie mogę jej odnaleźć… nie mogę odnaleźć samej siebie… tak właściwie im dłużej o tym myślę, wydaje mi się, że coraz słabiej znam samą siebie, a co dopiero innych ludzi… chciałabym umieć czytać w myślach, ale wiem, że nigdy nie osiągnę takiej „doskonałości”.
przyznaję, że to była baaaaardzo radosna (i niezbyt składna, ale to już mniej ważne) twórczość i zupełnie odeszłam od celu (sprawdza się po raz enty moja mała filozofia), ale to może i lepiej…
teraz jeszcze inna sprawa. zauważyłam ostatnio, że moja wiara zachwiała się… znacznie… zupełnie, jakby była ruinami dawnej wspaniałej budowli (którą co prawda była jakieś 16 lat temu, tuż po chrzcie i w czasie mojego wczesnego dzieciństwa, kiedy to wierzyłam w aniołki i takie inne)….
(…)Przyznaję, mając lat sześć
wieść o tym, że w różnych kościołach rozsianych na kuli
przechowywane są drzazgi z krzyża Chrystusa była dla mnie
podniecająca. Nieco później ktoś dodał, że tych drzazg
starczyłoby na złożenie krzyży dla wszystkich
apostołów i jeszcze zostałoby na dwa taborety. Moja wiara
w świętych obcowanie znacznie podupadła, ale w związku z tym,
że za dwa tygodnie mam zamiar zaprosić cię na grzane wino
i Bóg wie co jeszcze, wracam do mojego miasta.
(nie moje, ale autorstwa nie podam ze względu na spokój własnego sumienia)
nie powiem, że ten fragment wiersza wywarł na mnie wpływ, bo to nie byłaby szczera prawda (drt:)), ale w każdym razie przypieczętowała to, co ostatnio sobie myślałam, kiedy patrzyłam nocami w gwiazdki…
czytałam ostatnio wypowiedź pewnego chłopaka na temat satanizmu (zainspirowana przez Sz.P.B. na godzinie wychowawczej, na której rozmawialiśmy o satanizmie)… ciekawe jest to, że po raz pierwszy chyba człowiek nie krytykował satanizmu, ani też nie wypowiadał się jako fanatyk odprawiania czarnych mszy czy rytualnego składania ofiar itp. … to była po prostu czysta polemika na temat, kim tak naprawdę jest satanista… według tego człowieka jest to osoba, która dąży do osiągnięcia wolności, jednak nie naruszając przy tym wolności drugiego człowieka (a większość osób myśli dokładnie odwrotnie). myślę, że satanizm jest dobrą filozofią, ale ma złą nazwę, gdyż wywołuje różne błędne skojarzenia, więc będę go nazywać Wolnością (chociaż jeżeli ktoś ma jakąś inna propozycję na nazwę, to czekam na propozycję, chętnie zmienię). po pierwsze – chrześcijaństwo nakazuje się dzielić, nawet z nieznajomymi. chrześcijanin, gdy widzi żebraka przed kościołem, odwraca głowę i idzie dalej, zapominając o człowieku… wyznawca Wolność myśli w tym momencie: „Dlaczego mam się dzielić z kimś, kogo nie znam czy nie darzę sympatią? Dlaczego mam biednym oddawać swoje ciężko zarobione pieniądze, skoro sam mam ich mało?”… no właśnie – dlaczego? dlaczego gdy ktoś wyrządza mi krzywdę, mam nadstawiać drugi policzek? o Wolności można mówić wiele, a jeszcze więcej pisać. na pewno poświęcę na to kiedyś znacznie więcej czasu… tymczasem zapraszam do dyskusji ze mną.
do czerwca 2003 roku
„dla ciebie śpiewam, ty wychodzisz, łatwa kobieta trzyma twoją dłoń, śpiew niepotrzebny, jak pijany ptak uderza w ścianę i mogę tylko patrzeć… ona będzie dziś z tobą, może w oczach jej znowu będziesz szukał mnie, jutro powrócisz tu, by spróbować znowu i wszystko od nowa… gdy twój wzrok wyjdzie z cienia, choć nic nie powiesz, usłyszę cię… czujne śledzą mnie oczy reflektorów, ich blask poraża cię(…) wiem, nie podejdziesz, twój żal utopisz w innych…
zrób coś…”
tak tak, a jak nawet podejdziesz, to zapytasz, czy mam papierosy… a ja i tak nie będę ich miała… znowu… już zresztą powinieneś wiedzieć, że nie palę…
a później tylko usłyszę, jak M. mówi do ciebie „no to się jej k**** zapytaj” albo „no to jej to wreszcie powiedz, bo chłopie się wykończysz”… oczywiście na tyle głośno, żebym usłyszała…
PS: Lukrecjo prześlij mi na emalię lub gg jakieś namiary na siebie
Twoje oczy zaszkliły się a ja złapałam Cię za dłoń... -Przepraszam... (A mieli Cię za drania, narcyza i cwaniaka...). Usiedliśmy na murku za kaplicą...patrzyłam jak po twarzy cieknął Ci łzy...Delikatnie próbowałam je otrzeć...I poczułam jak mocno ściskasz moją dłoń, pytając "dlaczego?"... Dlaczego?? Setki myśli...Czy ta, którą wybrałam jest odpowiedzią na Twoje(wasze) pytanie..? Moje mysli wypowiedziane, puściłam twoją dłoń po czym zaczęłam zatapiac się w mroku w oddali słysząc... -Przepraszam za przeobrażenie tego w ciepło, które było mi nadzieją, przepraszam za miłosć bez granic... ***Siła ma tkwi na zewnatrz blokując słabości tkwiące w martwym sercu duszy...Stąd ma odpowiedź(dlaczego?) - przepraszam ze wciaz ranie, wykorzystuje i odchodze...dziękuje za tlen waszych cierpień i ból rozrywajacy wasze zranione serca...*** Owinięty porcelanowym śluzem, wołasz o pomoc...Nie krzycz głosno, bo usłyszę...A wtedy przyjdę i zrobię wszystko abyś upadł... Ktoś pytał co to jest ból...?
zastanawiam się, dlaczego moim rodzicom tak zależy na tym, żebym była taka, jaką sobie wymarzyli. szczerze mówiąc, nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby ten obraz zgadzał się z MOIM wyobrażeniem Mojej osoby. dlaczego oni nie potrafią zrozumieć, że ja się nie zmienię... nie chcę wyglądać jak typowa Barbie, w krótkiej spódniczce (obowiązkowo w jakimś "ładnym kolorku", którym nie jest czarny...). do tego śliczne butki, najlepiej na obcasiku, z długim noskiem (już czuję się jak Dejvid na naszym przedstawieniu, w którym był postacią reprezentującą modę późnego średniowiecza). no i nie zapominajmy o torebeczce, którą ledwo można zarzucić na ramię, oczywiście skórzannej, bez naszywek i tym podobnych... szkoda słów, jednak trudno to przemilczeć... no i do tego jeszcze słuchać, że "nie dość, że wyglądasz, jak czarna madonna, to zupełnie ci odbija!!!". nie wspominam o tym, jakie txty słyszę, kiedy oglądamy razem tv. przykład - prosze bardzo - przedwczoraj siedzę sobie wygodnie, piję wodę mineralną, niegazowaną (wreszcie się za siebie wzięłam i jak na razie nieźle mi idzie:)), oglądając szlachetny serial "na wspólnej"... "ciekawy" wątke karoliny schodzącej na "ciemną stronę mocy"... no i akurat ta osóbka sięga po narkotyki, a jej rodzice w szpitalu słyszą od pani doktór:"zdziwiliby się państwo, gdyby wiedzieli, ile dzieci prowadzi podwójne życie". i tutaj nagle mojemu ojcy chyba coś w gardle utknęło, bo zaczął aluzyjnie chrząkać... no ale ja nic, bo takie odgłosy słysze ciągle... ale on jak zwykle na tym nie poprzestał, tylko bezosobowo:"no jakby moja córka coś takiego zrobiła, to już by mogła do domu nie wracać" albo "no, no, jakby moja córka tak się zachowywała to ... to i tamto"... oczywiście ja jestem JEDYNACZKĄ, więc raczej mój tatuś nie ma innej córki... więc mówię do niego, że skoro ma do mnie jakieś uwagi, to niech mi powie wprost, bo o ile mi wiadomo, to nie mam siostry, która chciałaby sobie paprać życie prochami... a on oczywiście co? udaje, że mnie nie słyszy. no to ja mu dalej nawijam o "mojej zakorzenionej mentalności :) i o tym, że chyba, skoro mieszkam z nim już ładnych parenaście lat, to powinien zauważyć, że jeszcze nigdy w stanie upojenia czy upalenia do domostwa nie wróciłam... oczywiście w odpowiedzi usłyszałam, jaka to ja się mądra zrobiłam, a jaka przemądrzała... to pewnie wpływ moich koleżanek... należy więc tu stwierdzić, że to na mojego ojca pewna rzecz ma zły wpływ - seriale. myślę, że ona ma tendencję to utożsamiania mnie i w ogóle naszej rodziny z bohaterami. czym to jest spowodowane, trudno stwierdzić...
przed chwilą też właście usłyszałam wiązankę pt."dlaczego sandra nie zmywa naczyć?". odpowiedz a)nie lubi, b)nienawidzi c)nie chce jej się czy może d)nie ma czasu? otóż wszystkie odpwiedzi są prawidłowe. a ja zmywania
mimo, iż sa walentynki, ja z wrodzona sobie przewrotnościa nie zamierzam się na ten temat wypowiadać
w ogóle nie mam zamiaru się dziś wypowiadać i stwierdzam tylko, że cierpię...
Dziś w naszej wspaniałej szkole odbyły się Walentynki. Nic szczególnego – przynajmniej mi się tak wydaje. No ale jak Walentynki, to uczciłyśmy je głośnym „śpiewem” na każdej przerwie, chcąc zagłuszyć odgłosy dochodzące z radiowęzła (pop&hip-hop – wiązanka przebojów dla przebojowych dziewcząt, do których najwyraźniej się nie zaliczam, a przynajmniej nie do przebojowych w rytm piosenek Justina T.). Dostałam 2 Walentynki (każda z prezentem w postaci lizaczka „Cmok”)… Pierwsza z napisem „Łośłabiasz mnie” i z osłabiającym łosiem, druga ze słonikami i napisem typu „oddarci lizaka, ale za buziaka…” :). Reszty (nie)spodziewam się w sobotę… Mimo to nigdy nie przepadałam za takimi „świętami”…
Przy okazji - wczorajszy szok, który przeżyłyśmy razem z drt podczas jednej z przerw. Otóż schodzę sobie wczorajszego pięknego dnia na parter, patrzę, a tu na schodach siedzi sobie moja zmora z koszmarów (dawniej zwana, co prawda inaczej, ale to tylko dla wtajemniczonych – Marto K. tylko sobie nic nie wyobrażaj – bynajmniej to nie to/ktoś, o czym/kim myślisz)… no i jeszcze się bezczelnie do mnie uśmiecha. Co to coś sobie w ogóle wyobraża. I jeszcze nasz przyjaciel domu i rodziny :) jak zwykle z refleksem w odpowiednich sytuacjach „siemano”, na co moja zmora kompletnie oszołomiona… oczywiście ja udaję, że nic nie zauważyłam… Tylko ciekawe, czyj kolega dzwonił w piątek do drt z pytaniem: „Czy tu areszt śledczy”, po czym z wrodzoną niewinnością, stwierdził, że: „oj chyba nie…” i jeszcze „halo, halo…”.
Krąg się zawęża, nie ma już wyjścia… Ale my, Mali Wojownicy dalej walczymy z naszym losem…