Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
31 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08 |
09 |
10 |
11 |
12 |
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21
|
22
|
23 |
24 |
25
|
26 |
27
|
28 |
29 |
30
|
01 |
02 |
03 |
04 |
Archiwum czerwiec 2004
błąkam się w ciemnościach... zwodnicze światła, które do niczego nie prowadzą... zagubiona szukam mojej ścieżki, która zniknęła już dawno... nie wiem, gdzie jestem... nie wiem kim są ludzie obok mnie... nie wiem, kim jestem...
dzieś 3... pobudka była już nue pamiętam, o której, ale dość wcześnie... spałam może z 4 godzinki, zresztą jak co dzień. pijechaliśmy do zamku w Trokach... całkiem fajny z daleka. usytuowany na wyspie... szło się do niego po 2 mostach... jednak wnętrzem jestem zawiedziona... myślałam, że będzą komnaty czy coś w tym stylu, a tam czułam się jak w jakimś sztucznym muzeum...poza tym zamek chyba niedawno odnawiali i nie wyglądał zupełnie jak budowla z wczesnego średniowiecza... ciekawym faktem jest to, że przy wstępie do toalety (50 centasów) dostawało się bilety ;).zapomniałam wspomnieć, co było dla nas zupełnym zaskoczeniem, że cały czas padał deszcz... następnie udaliśy się do wilna, gdzie mieliśmy trochę czasu wolnego. próbowaliśy znaleźć świetny sklep z biżuterią, który widziałyśmy poprzsedniego dnia, jednak to nam sie nie udało. wracając znowu zaczął lać deszcz, więc wstąpiliśy (marta.m, piotr, beata i ja) do pizzeri na obiadek. pizze były aż za duże (41 cm średnicy!), ale sobie poradziliśy :). później trzeba było wracać na miejsce zbiórki i spotkac sie z przewodnikiem... znowu ciągnął nas przez całą starówke (uniwersytet, ratusz, dom prezydenta, dom Mickiewicza - to jeszcze nie takie złe, bo właściciel zaczał deklamować wiersze). następnie zebraliśy się i wróciliśy do naszej wioski. wieczorem była impreza u kogoś tam, ale nam (marcie.m, ani i mnie) nie chciało się iść, więc zostałyśmy w domku i ovzywiście gadałyśmy do 2. należy tez wspomnieć, że oczywiście kilka razu do naszego pokoju wlazl stanislaw (bez pukania naturalnie)... później zachciało się nam spac, więc już bez perfidnego dobranoc położyłyśmy się spaaaać...
przedwczoraj jak wszystkim wiadomo był koniec roku szkolnego. dzień wcześniej nasza klasa przygotowywała przedstawienie na zakończenie roku dla gimnazjum spotrowego - ciekawie wypadło - zwłaszcza sceny z lutego (Dejwid i Kamila :)), a także maj... no i gratulacje dla naszego sloneczka, czyli Natalii, za to, jak wspaniale wczuwała się w rolę, mając tekturowe słoneczko na głowie i wssspaniale nią trzepiąc. po calej imprezie w czwartek, dowiedzieliśmy się, że mamy to samo wystawić następnego dnia :/... nie byłoby tak źle, gdyby nie to, że miała to robić IIc. następnego dnia (piątek) przyszliśmy o 8.30 do szkoły, żeby wszystko przygotować i oczywiście musieliśy oglądać wqrwione miny IIc. nie wiem, komu się podobaly scenki, a komu nie i niewiele mnie to szczerze mówiąc obchodzi. miałam II średnią w szkole (5,23) - to tak na marginesie. po wszystkim udaliśy się do Spichlerza, gdzie zarezerwowaliśmy sobie calą górę (zebrało się około 20 osób, oprócz coniektórych, którzy nas mówiąc wprost olewają od jakiegoś czasu i nie będe tu rzucac nazwiskami, bo i tak wszyscy wiedzą). wypiłyśmy sobie troszkę %, byo nam wesoło, ale jazdy na szczęście nie miałyśmy. najlepszym motywem było to, jak jakiś stary zboczenias przysłał dla kamili piwo (które zresztą wypiłyśmy beata i ja). później udałam się do mojej kochanej babci (oczywiście po drodze spotkałam kogoś, kogo spotkac nie chciałam), żeby się pochwalić świadectwem. w domu byłam tak koło 14. nic więcej ciekawego się nie działo.
w sobotę moi rodzice wybyli na wesele, od którego ja sie zręcznie wykręciłam... o 15 przyszła do mnie drt i wypiłyśmy sobie szampana (którego drt umiejętnie otworzyłą, wystrzelając korkiem przez okno...). miałyśmy doby humorek i postanowiłyśmy sobie wyjść. najpierw przeszłyśmy się na amfi, ale była jakaś impreza plenerowa typu biesiada z disco polo... :/... udalyśmy się więc do City Pizza na kanapkę jarosza... następnie wstąpiłyśmy do kota, ale że nie było naszego ulubionego barmana :(... zagralyśmy chyba 3 razy w bilarda i wyszło na to, że jeżeli ja chcę dobrze grać, to musze być dziabnięta, natomiast jeżeli drt chce wygrywać to musi być całkiem trzeźwa... tak więc udało mi się wygrać (ale to dzięki mojej nauczycielce - dtr :*).posiedzialyśy trochę, bo strasznie chciało mi się spać...
teraz jest chyba niedziela... jutro jadę do torunia, no a o 17 na koncercik na amfi... to tyle na dziś
Ta śmierć wyśniona
to wisieć w pokoju
kiedy przyjdą z pracy
z listem cudownie
wplątanym między palce
i radiem grającym
marsza żałobnego
Bardzo w to wierzył
odpychając stołek
Kiedy przyszli
leżał na podłodze
w pozycji skazańca
błagającego o litość
Z sufitu groził palec
urwanego sznura
Nie znaleźli listu
który wpadł pod szafę
a radio grało
odę do radości
Złośliwość rzeczy martwych
jest czasem bezczelna...
dzień drugi... obudziłyśmy się tak jakoś koło 8. w końcu się zdecydowałyśmy wstać, umyć i zjeść śniadanko... były jakieś tłuste placki, oczywiście śmietana i coś tam jeszcze. zebrałyśmy się i na 10 byłyśmy na miejscu zbiórki (czyli pod kościołem ;) ). wyruszyliśmy do wilna. najpierw było sporo czasu wolnego, więc chodziłyśmy sobie po sklepach. w jednym z nich zrobiłyśmy sobie z malwiną niezłą zwałę. wzięłyśmy do przymierzalni "szałowe" miniówy i jeszcze lepsze bluzki (żółte z cekinami). bombowo wyglądałyśmy. do towarzystwa marta.k założyła różową spódnicę oraz równie "odlotową" bluzkę w kolorze różowym... kochana beatka pstryknęła nam parę niezłych fotek... może zamieszczę. na koniec wylądowałyśmy w McDonald'sie, gdzie to przy kasie oczywiście ja zostałam zmuszona do gadania po angielski. kiedy tak od dobrych paru minut się wysilałam, kobitka do mnie po polsku. myślałam, że jej po prostu pacnę w ten inteligentny móżdżek, który się przysłuchiwał, jak gadamy po poliszu, a dopiero wtedy się odezwał. po posileniu się nieco, wróciłyśmy na plac przed katedrą, gdzie mieliśmy się spotkac z przewodnikiem. i wtedy to zaczęło padać (zaczęło, a skończyło chyba w sobotę dopiero). jednak dla tego szanownego pasjonata litwy nie było to przeszkodą, żeby nas po kilkunastu kościołach i całej starówce ciągnąć. i tak do "domu" wróciłyśmy koło 19.30. umówiliśmy się z resztą klasy obecną na wycieczce na później. po kolacyjce, na która oczywiście było coś smażonego... około 20 wyszłyśy sobie na spacerek, po drodze wpadając jeszcze po ludzi od nas i obeszliśmy całą wieś. następnie udaliśy się do naszego mieszkania, gdzie rozpoczęliśmy małą imprezkę (tak 11 osób chyba, później doszły jeszcze asia i madzia). wypiliśmy sobie trochę naszych % + wódka o nazwie 999 :], marta.k miała niezłą fazę, ale świadomie się do tego przyznawała, więc nie było tak źle. za jakiś czas patrzymy, a tu wpada stnislaw (bez pukania naturalnie) i mówi, że mamy przyjść na górę, bo "chłopcy" chcą z nami porozmawiać. my nie chcieliśmy za bardzo, ale stwierdziliśy, że są tam w końcu synowie pani Jani, więc wypada, tak na 15 min. wchodzimy do góry (musieliśmy zrobić niezłe wrażenie - 13 osób chyba + ich JUŻ 7, nie wiem skąd oni się brali). siedzieliśmy oczywiście znowu na podłodze (ja z natalią dyskretnie w przedpokoju). na szczęście, kiedy malwina nauczyła jednego, jak po polsku mówi się spadaj (czytać: "wal się na ryj" cytując jej słowa), które to jeden z nich powiedział, oczywiście zdecydowaliśmy sie sobie pójść. tak właściwie to każdy się zerwał i wypadł z tamtego mieszkania jak szybko się dało. Wróciliśmy do nas i kontynuowaliśmy zabawę tak do 1, kiedy to przyszedł stanislaw i wyprosił wszystkich, bo podobno jego mama chciała iść spać, a jak my chcieliśmy się dalej bawić, to mieliśmy iść na górę, więc zdecydowanie zrezygnowaliśmy z tej propozycji. szokiem dla mnie było, że stanislaw wpadł bez pukania do łazienki(zepsuty zamek), która była zajęta przez anię. na szczęście była już ubrana, ale i tak przeżyłyśmy niezły szok. położyłyśmy się i po perfidnym dobranoc znowu gadałyśmy tak do 2-3 chyba. Cdn
dalszy odcinek już wkrótce, jednak niestety raczej nie jutro, bo wybieram się do bydgoszczy do multikina na shreka 2.
witam ponownie po tej jakże któtkiej nieobecności... dziś czeka was króóóótka relacja z mojej wycieczki na litwę.
dzień 1
i tu wszystko się zaczęło... najpierw była zbiórka około godziny 8.30. jakiś czas później wyjechaliśmy. jechaliśmy i jechaliśmy i jechaliśmy i zatrzymaliśmy się i dalej jechaliśmy, a z radyjka sączyły się dzwięki różnego rodzaju... poza disco polo (tekst piosenki, który zapamiętałam, to:"posłuchaj disco polo, a będzie ci wesoło...") była jeszcze melodyjka, w której było około 5 słów: "wyrzuć broń, rzuć broń, wojna wojna wojna..." (i tak w kółko, chociaż i tak serek dietetyczny rządzi!!!).i tak aż do godziny 20(do końca nie jestem pewna, bo była zmiana czasu na późniejszą o 1 godz.). jak już byliśmy na miejscu (nie ma co, te kilkanaście godzin streściłam w paru linijkach), udaliśy się do turgielskiej świetlicy, gdzie to mieli nas poprzydzielać do rodzin, u których zamieszkamy. ja, marta.m, marta.k, malwina i ania trafiłyśmy do niejakiej pani Jani. weszłyśmy do mieszkanka i po prostu ulga, bo po tym, czego się spodziewałyśmy, a raczej bałyśmy, to spotkała nas pozytywna niespodzianka - mieszkanko normalne, w bloku, ciepła woda i łazienka oraz toaleta w kafelkach ;). jak już sie ulokowałyśmy i najadłyśy (kolacja była tłusta jak nie wiem - kołduny, do nich śmietana, no i jeszcze chleb, ser itp.), zachciało się nam poznać jej 2 synów (marny pomysł, jak się później okazało, ale co tam...). okazało się, że oni się nas wstydzą, zgodziłyśmy się, żeby pójść do nich, do mieszkania ich kolegi na następnym piętrze(kolejny marny pomysł, niestety). wchodzimy, a tam było ich 5 - z imion pamiętam tylko ryszarda i stanislawa, ale niezbyt. weszłam i tylko od razu rzuciły mi się w oczy ich dresiki, ale co tam, odważna jestem ;). weszłyśy, a te dżentelmeny nawet nam miejsca nie ustąpiły i musiałyśy siedzieć na podłodze, kiedy to oni sobie wygodnie na kanapie, ale może to i lepiej. właściwie nic nie gadali, straciłyśmy na nich częśc naszych dobrych, polskich %, w zamian za te "litewskie siki za 95 centasów" (fujfujfuj).zaproponowali nam w końcu, żebyśmy obejrzały z nimi filk na kompie (tak tak, mają tam komputery wyobraźcie sobie). nie chciałyśmy, jednak ich to chyba za bardzo nie obchodziło. patrzymy, a ty stanislaw włączył jakiegoś pornola. w tym momencie nie pozostało nam nic innego, jak się stamtąd zmyć i to też zaraz zrobiłyśy.
będąc już w spowrotem w mieszkaniu, elegancko skorzystałyśmy z łazienki i zebrałyśy się w pokoju moim, marty.m i ani. siedzimy sobie już w pidżamkach (pidżama party), a tu wpada stanislaw (bez pukania naturalnie) i mówi: "szykujcie się dziewczyny, bo zaraz chłopcy przyjdą, na co my, że nie, bo my zaraz spać idziemy i w ogóle nie nie nie. więc sobie poszedł, ale za chwilę rzeczywiście "chłopcy" przyszli. usiedli sobie na fotelu ani, wyglądało to tak, jakby chcieli nam drogę do wejście zatarasować. tym razem też nie byli zbyt rozmowni. w końcu coś tam szło o tym, że w kosza i siatkę grają i czy byśmy nie zagrały. my nie za bardzo. a oni na to, że jutro zagramy, ale trzeba o coś. no to o co? na to ryszard: "no dziewczyny, wygoda nam i wam" (!!!) nie mówię, co tu znaczy słowo wygoda, bo chyba nie trzeba. na szczęście udało nam się ich pozbyć stylowym zdaniem w stylu: "nie chcemy być chamskie, ale wypierdalajcie" i nareszcie spobie poszli. postanowiłyśmy się położyć. zgasiłyśy światło i po "perfidnym dobranoc" gadałyśmy z martą.m tak do 3 o różnych ciekawych rzeczach.
ciąg dalszy nastąpi... niedługo następny odcinek... chcesz wiedzieć, co się działo dalej, śledź uważnie dalsze odcinki...
pees: dzięki przypomnieniu marty.m dodaję, że stanislaw miał cholernie śmierdzące skarpetki. dodam też, że podejrzewamy, że jedną z nich musiał zostawić w naszym pokoju za łóżkiem marty...