Komentarze: 5
głęboki oddech... liczę do 10... 20... i tak dalej... zbiór cyfr nieskończony...
chcę, żeby to WSZYSTKO się wyjaśniło...
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 |
04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 01 |
głęboki oddech... liczę do 10... 20... i tak dalej... zbiór cyfr nieskończony...
chcę, żeby to WSZYSTKO się wyjaśniło...
obiecałam notkę. Wam. i sobie. ale coraz mniej mam energii na zabieranie się za nią, bo powoli wszystkie emocje związane ze zdarzeniem tym się uciszają, a szczegóły zacierają.
sobota, podwójna osiemnastka. wybrałam sie, bo nieładnie byłoby nie przyjść (a właściwie przyjechać). od początku było dziwnie. właściwie już kiedy spotkaliśmy się trochę wcześniej, żeby zapakować prezenty. coniektórzy spoglądali na siebie dziwnie. już wtedy wyczuwałam jakieś negatywne wibracje w powietrzu. ale pomyślałam: "wmawiasz sobie. przeciez miałaś się dobrze bawić, nie nakręcaj się"... w autobusie nawet wydawało się, że robi się całkiem wesoło, na miejscu byliśmy podejrzewani o wcześniejsze poprawianie sobie humoru... no cóż... nie zawsze jedzie się w 7 osób zajmując cały tył autobusu (ale w końcu za dochód PKS nie może się skarżyć). po drodze dołączyła do nas starsza siostra bohaterek wieczoru. coraz weselej. nic sobie nie wkręcałam. nie myślałam o tym, o czym postanowiłam w ogóle już nie myśleć. na miejscu zapoznaliśmy resztę sproszonych ludzi, odśpiewaliśmy sto lat i wszystko zdawało się toczyć typowym imprezowym torem. kto chciał - tańczył, kto nie (czyli m.in. ja - jako że nie mój klimat, chociaż gratuluję Siostrom za S.O.A.D., puszczony co prawda zupełnie nieświadomie :) ). Po pewnym czasie drinkowania z B. przesiadłam się na drugą stronę stołu, przywołana gestem przez A., żeby porozmawiać. rozmowa miała być lekka i przyjemna, żeby sobie nawzaje humoru nie psuć. nie była :/ zostałam wobec tego na krzesełku zajętym uprzednio, zostawiona przez rozmówcę. krzesełko jednak znajdowało się w najbliższym sąsiedztwie zajmowanego przez Braciszka, który też zaraz do mnie dołączył <jpui> ;) i tak sobie siedziałam, rozmawiałam i naprawdę dobrze się bawiłam. do czasu, kiedy inni nie zaczęli się nami nietańczącymi interesować. texty w stylu "ruszcie dupy" co najmniej nie na miejscu, przynajmniej ze strony osób, które nie były tutaj organizatorami. po jakimś czasie dali sobie spokój. za to miałam wrażenie, że komentują nasze zachowanie. jak się okazało, nie ja jedna (rodzinne myśli w końcu :) ). niezbyt dyskretne było szeptanie sobie na ucho i nieustanne spoglądanie w naszym kierunku. było zbyt oczywiste. dlatego dzielnie doczekałam najpierw do 24, kiedy obowiązkowo "przerwynikiem" było małe lanie Bliźniaczek :) później popijając i podjadając wyczekałam do 2.30. około i dyskretnie zasugerowałam Braciszkowi zmycie się do domku. tak też zrobiliśmi i niedługo potem byłam już we własnym pokoju i łóżku :)
nie spodziewałam się tego, co nastąpiło po urodzinach. w poniedziałek było trochę... dziwnie... jak się okazało, moja nieobecność na w-f-ach skłoniła wszystkch do plotek na mój właśnie temat. i do dwugodzinnej rozmowy na podobny temat (tylko już o naszym rodzinnym, dwuosobowym składzie). we wtorek za to od rana widziałam, że z K. jest coś nie tak. zapytałam. dowiedziałam się, że musi ze mną porozmawiać. nie rozmawiała. darła się na mnie przez pół naszej drogi do szkoły. bo jak się okazało - mierzyłam wszystkich, siedziałam w kącie i obgadywałam z Bratem. heh... ciekawe... na moje uwagi (jakoby było dokładnie odwrotnie z obgadywaniem), dowiedziałam sie, że oni mieli lepsze rzeczy do roboty. no rzeczywiście.
a jak już się wszystkie obecne na tych urodzinach zgadały zaczęło się. szepty po kątach. ironicznie uśmieszki. pokazywanie swojej prawdziwej twarz, kiedy myślały, że nikt nie patrzy. a już myślałam, że lubię naszą klasę. z wzajemnością. przynajmniej w pewnej części. pomyłka. szkoda, że kolejna. i szkoda, że jedna osoba potrafiła w twarz mi powiedzieć (no dobrze, wykrzyczeć), o co chodzi. reszta trzymała to w sobie i udawała, że jest ok. a nie było. i nie jest. bo nadal jad pozostał i czeka na następną okazję, która już blisko. gratuluję wszystkim, którzy uczestniczą w tej dziecinadzie... dojrzałości, poczucia humoru, zdecyowania, pewności siebie i tolerancji.
koniec. na razie. ciąg dalszy (tej notki) nie nastąpi, bo... bo nie.
oglądałam wschód słońca... chyba coś zrozumiałam... coś do mnie dotarło... chociaż nadal nie mam pewności...
notka się produkuje (w mojej głowie na razie). już niedługo tu będzie. cierpliwości. mi też się przyda.
chociaż nie wiem, czy to wszystko warte jest opisania. może...
przed chwilą wcięło mi notkę :/ powtórka? nieudana, jak każdy plagiacie (nawet autoplagiacik).
na zewnątrz świeci słońce. co ja tutaj robię? nie wiem. nie mam ochoty nigdzie wychodzić. szwędam się z kąta w kąt. pałętam pod nogami, jak usłyszałam. próbuję czytać. nic z tego. otwieram okno. zamykam. otwieram. zostawiam. kładę się na łóżku. powstrzymuję się od sięgnięcia po coś słodkiego. obiecałam sobie. pouczyć się? też nie da rady. zapalam świeczkę (waniliową). zamykam okno. postanawiam obejrzeć sobie „Nigdy w życiu”. oczywiście nie mogę znaleźć. Za to w ręce trzymam coś innego. stare listy. i ten jeden. niewysłany. wspomnienia… miłe. chociaż czasem mam ochotę spalić karteczkę z odręcznym pismem i kilkoma cyframi. wymazać sobie numer z pamięci. i jego właściciela. koniec. nie czas na to. nie jestem gotowa na takie „odsumowanie”
notka miała być o czymś innym. jak zawsze. mądrym, zgrabnie ubranym w słowa.
oddzielam się od świata szybą. czasami chciałabym nie widzieć. nie czuć. nie być. zniknąć. wyjechać. najlepiej na bezludną wyspę. albo do Szkocji.
a teraz mały quizzzzzzzzzzz… dlaczego tak się czuję?